niedziela, 4 lipca 2021

   Doceniaj to co masz- na prawdę.!


Od czasu do czasu zaglądam na mojego bloga, czytając wszystkie swoje przemyślenia, i zastanawiając się  nad tym czy w tym momencie miałabym takie same myśli. Nie żałuję tego co pisałam, dokładnie to samo czuje teraz. Co się zmieniło przez ten czas?  Uwierzcie mi strasznie dużo. Tak na prawdę MOKA  to już nie MOKA a M O K A. Żyjemy razem , ale osobno. Każdy wkroczył niby na ten swój tor. Podążając za tym co najważniejsze, podążając za życiem i celami czy marzeniami, Nadal z Adrianem mieszkamy w Anglii, to się nie zmieniło. Z perspektywy czasu wiem , że rok 2019 był moim rokiem , spełniły się moje marzenia o które zawzięcie walczyłam i o szczęście. Nikt  z naszej czwórki nie ma jeszcze dzieci nie jest po ślubie, jedynie mamy domy ( nie wszyscy - tylko ja i Adrian jeszcze się ociągamy ) jestem mega dumna z moich przyjaciół , że osiągają to co sobie zaplanowali . Na prawdę. Nie jest już to ta sama paczka, Krystian i Monika się poróżnili i w tej całej sytuacji zostałam tak na prawę ja. Są dla mnie jak rodzina- oboje. 

Z smutniejszych wydarzeń 2.09.2020 zmarł mój tata. Mój bohater, moje okno na świat i w całym tym cholernym świecie mój najlepszy przyjaciel. Nie wiecie nawet jak bardzo doceniłam jego obecność. Myślałam , że po upływie kilku miesięcy jakoś się z tym uporam, ale niestety. Z jego odejściem zawalił się mój świat. Nie potrafię już funkcjonować tak jak wcześniej. Wiem , że każdy z Was kocha swojego rodzica i na pewno każdy jest bohaterem, ale uwierzcie mi na słowo. Mój był- Super bohaterem. Wychował 4 dzieci , poświęcał czas i był. Mogliśmy zwrócić się z każdym problemem. Wyobrażacie sobie faceta z czwórką małych dzieci? i pracującego, troszczącego się o wszystkich ? Martwiącego się o jedzenie rachunki , ubrania i książki? Daliśmy mu na prawdę popalić. Teraz piszę tego bloga słuchając KęKę w tle i rozkoszując się desperadosem z nadzieją , że ukoi moje obolałe serce. Może   chociaż przez chwilę poczuję ulgę pisząc to co piszę. W marcu 2020 roku mój tata zachorował- miał zator tętnic udowych oraz zawał serca. Moje serce zamarło z ową informacją. Tydzień na OIOM walki o życie. Modlitwy do Boga o jego życie, Wiecie jakie to straszne ? Można by powiedzieć , że z jego kondycją to była modlitwa o na prawdę wielki cud . Prosiłam  Boga , aby dał mi się chociaż z nim pożegnać , żebym mogła mu powiedzieć , że go kocham (nigdy tego nie mówiłam mojemu tacie. Po miesięcznej rekonwalescencji moj anioł stróż , który nade mną czuwał uczynił cud~!! Mój tato wyszedł do domu w stanie stabilnym. W ciagu miesiąca od operacji i walki zaczął chodzić- co prawda początkowo o balkoniku ale chodził. Byłam najszczęsliwsz na świecie. Czułam , że wszystko się ułoży. Dzwoniłam do niego codziennie, słuchając o tym co się dzieje, co jadł co oglądał. W Lipcu zjechałam na urlop. Z momentem jak go zobaczyłam płakałam, nie ze smutku tylko ze szczęścia ,że go widzę , że widzę go prawie zdrowego , że mogę go przytulić. Jak to urlop minąl szybko i z dniem wyjazdu nie czułam się najlepiej. Tuląc go miałam wrażenie , że tulę go ostatni raz. Nie mogłam powstrzymać się od łez. I wiecie co -  To był mój ostatni moment trzymając go w ramionach .

02.09.20- Został przyjety na oddział z podejrzeniem martwicy kończyny dolnej. Godzina 7 rano dzwoniłam do niego. Słyszałam jego cierpienie w głosie kiedy oznajmił mi , że musi się poddać amputacji, Świat mu legnął w gruzach. Nie potrafiłam mu pomóc , probujac rozwelselic zawsze wszystko obracałam w żart.Powiedzialam mu , że go kocham i że mu pomogę i damy rade bo ma nas. 

Godz 23:20- odszedł. Odszedł od nas, ode mnie. Zostawiając mnie samą- poczułam się jak 100% sierota.

Gdzie jesteś , dlaczego? Szok i niedowierzanie. Nerwowe telefony do taty - nie odbira . I miliony myśli przytłaczające moją głowe. A moze oni się pomylili, może to tylko zły sen. Może to się nie wydarzyło.

Nadal do mnie to nie dotarło..



CDN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz